WojtekS85 pisze:Elefantentreffen 2015?
Uuuuuuuuuu panie...
Zimą raz jeździłem motorem... zima (2006/07) była bardzo przyjemna - sucha ale mroźna. Nawet na tę okoliczność napisałem co-nie-co... Kumpel to wysłał do ŚM i podobno nawet opublikowali ale nie widziałem w gazecie.
Kolędnicy...
Z racji świątecznej nudy i pięknej wiosny tej zimy postanowiłem przeprowadzić ostatnie w tym roku przepalenie garów w motocyklu. Zatem szybki telefon do Kuby – on też jedzie no to w drogę. Nie muszę chyba przypominać że jazda motorem zimową porą nie należy do najłatwiejszych z dwóch względów:
1) motor trzeba zapalać „na pych”
2) z założoną na siebie całą dostępną galanterią skórzaną, goretex`ową i kalesonową...
Po 30 min biegania „w tą i z powrotem” mając zamiast widlastej V-dwójki też dwójkę,w postaci szwagra i ojca za napęd maszyna ożyła... No to w drogę.
Dojechałem do Kuby, z nim do miejsca postoju jego „dwóch kółek”. Maszyna w ogrzewanym garażu – zapali na dotknięcie. Zapaliła... (po 20 min biegania „w tą i z powrotem” z jakimś tam biednym chłopiną, który miał to nieszczęście że wracał z kościoła akurat ulicą, po której dwóch głupków w kaskach przy -7*C latało pieszo za motorem)
Maszyna w końcu zapaliła, zrobiliśmy pewnie z 50 km po okolicznych „winklach” no i zmarznięci z zaparowanymi szybami w kaskach rozjechaliśmy się do domów. Sezon motocyklowy 2006 – oficjalnie zakończony. Ja wstawiłem motocykl do garażu pod zasłużone prześcieradło, pod którym przyjdzie mu stać do wiosny a sam z zamrożonymi stawami, opakowany we wspomnianą wcześniej galanterię z trudem wdrapałem się na piętro swojego domu, do pokoju w którym miałem przystąpić do odpakowania się.
Nagle przez rozszczelnione okno słyszę ujadanie mojego psa. Ale takie charakterystyczne, sygnalizujące że ktoś się zbliża do ogrodzenia mojej posesji celem jego sforsowania. Podszedłem do okna, widzę dwa czerwone papiery po cukierkach chyba, pchane wiatrem po ulicy. Po nich wynurza się dwóch gzubów (może po 10 lat mieli) z szopką. Stanęli przed furtką. Po chwili widzę trzeci czerwony papier, tak samo jak dwa poprzednie przemieszczający się bezładnie po drodze – jest i trzeci kolędnik. Stanął przy bramie. Celem pomocy „kolegom z szopką” zaczął kopać w bramę żeby odciągnąć psa od furtki. Pies (60-cio kilowy owczarek kaukazki) delikatnie mówiąc się zdenerwował i podbiegł do bramy. W tym czasie „koledzy od szopki” próbowali sforsować furtkę... Pies – reakcja wiadoma. Panowie wycofali się i w ramach zadośćuczynienia psu również zaczęli kopać w furtkę. Efekt – jeden kolędnik napier... butem w bramę podczas gdy dwóch „od szopki” robi to samo tyle że z furtką. Pies już wpadł w szał. Ja zacząłem nerwowo i coraz szybciej zrywać wszelkimi możliwymi sposobami sztywne jak blacha, zmarznięte skóry, rozpinać dziesiątki rzepów, suwaków i innych ocieplaczy. Nie muszę chyba w tym miejscu wspominać że ciężko się biega ze spuszczonymi do kolan skórzanymi spodniami po schodach, mając zasunięty pod nos „śliniak” na szyi, 3 swetry, dresy, kalesony i ciężkie skórzane motocyklowe buciory na nogach, zaczepiając przy okazji o wszystko szelkami, które zostały wcześniej odpięte celem umożliwienia nachylenia się. Zatem szarpiąc się niemiłosiernie próbuję jak najszybciej wydostać się z „okowów ubrań” celem zapobiegnięcia rzezi niewiniątek – czyli szopki jaką odstawi mój „rozsierdzony do czerwoności 60-cio kilogramowy kaukaz” z grupką trzech, 10-cio letnich kolędników – okupantów.
Wydostawszy się ze spodni, jednym ruchem zrzuciłem kurtkę, pozostało jeszcze wyplątać lewą nogę ze skórzanej nogawki. Wtem słyszę rozmowę ów piewców radosnej nowiny dobiegającą z chodnika przez rozszczelnione okno:
- Kurwa, eeeee, chuj z nimi, wypierdalamy...
(hej kolęda, ko-lę-da...)
(Wtorek, 26 grudnia 2006)